Dziś trochę gliny... Świeżej, jeszcze niewypalonej.
Bo zanim powstaną takie piękne rzeczy, które mogliście oglądać w poprzednich postach,
trzeba wykonać szereg czynności. Trzeba kupić 10-kg paczkę gliny i coś ulepić.
Potem glina schnie kilka dni. Jak się włoży niewyschniętą glinę do pieca, możemy poczuć się jak na wojnie, bo będzie strzelała :)
Mokra glina rożni się od suchej kolorem, inaczej też się szlifuje.
Od Mikołaja dostałam taki śliczny talerzyk z biedronką.
Więc po Świętach usiadłam i wydrapałam sobie żuczka - naliściaka małego.
Przez okres świąteczny powstało też kilka różnych talerzy.
Bardzo lubię robić te z roślinami.
A tu już wyschnięta.
Robi się biała i jak się ją szlifuje, pyli jak diabli.
No i jest tak krucha, że trzeba się z nią obchodzić jak z jajkiem.
A nawet jeszcze bardziej trzeba uważać. Pęka przy mocniejszym ucisku.
A jak już pęknie, to umarł w butach. Trzeba robić od nowa.
Oczywiście zdarza się, że nie wszystko wychodzi... Tak jak na przykład ten domek...
Miała być taka śliczna latarenka na święta. Ale przedobrzyłam i nałożyłam zbyt dużo szkliwa. Wszystko wpłynęło i domek zamienił się w straszny dom. Tyle czasu i pracy mu poświęciłam :(
Wkładając poszkliwioną rzecz do pieca nie wiemy, co z niego wyjmiemy. Zawsze jest niespodzianka.
W kolejnym poście, jak nie zapomnę zrobić zdjęć,
pokażę jak wyglądają takie rzeczy z nałożonym szkliwem. Możecie się lekko zdziwić :)
cuda :)
OdpowiedzUsuńCeramika to coś co lubię. Niestety moje zajęcia ceramiczne odwołane :-(. Taki czas :-(. Fajne rzeczy lepisz. Pozdrawiam i zapraszam do mnie :-).
OdpowiedzUsuńKurza noga, toż to wyższa szkoła jazdy. A mnie się podoba straszny dom- na halloween masz już gotowca.
OdpowiedzUsuń